Zakończyliśmy projekt „Nie jesteś sam_a”
15 kwietnia, 2024„Najważniejsze w życiu to nie to, że zawsze dobrze widzisz, ale to, że widzisz dobrze nawet w złej sytuacji.”
(Helen Keller)
Wiosna w tym roku przyszła niespodziewanie, oczarowała mnie wybuchem swojego piękna i temperaturą. Właśnie tak niespodziewanie siedząc na ławce w parku i wystawiając twarz do słońca, poznałam kogoś, kto przypomniał mi ,jak ważne i cenne jest życie.
Na alejce pojawiła się kobieta, która szła powoli, wspierając się kulą. Towarzyszyła jej mała, może 7-8 letnia dziewczynka. Obie były uśmiechnięte i zajęte rozmową. Dziewczynka opowiadała o koleżance z klasy i o tym, że zrobiły chłopakom psikusa, śmiejąc się przy tym głośno i szczerze. Doszły do ławki, na której siedziałam i dziewczynka spytała: czy mama może tu posiedzieć z Panią? Bo ja lecę na bujaczki. Nie czekając na odpowiedź dała matce całusa i pobiegła.
Uśmiechnęłam się do matki, a ona powiedziała, wskazując na córkę: To moja kochana Wiktoria. Sprytna, zręczna i bardzo opiekuńcza. Jeśli pani przeszkadzam, to mogę poczłapać do kolejnej ławki. Oczywiście chciałam, aby została.
Zaczęłyśmy rozmowę, która, jak się później okazało, dla każdej z nas była ważna. Anna, bo tak miała na imię moja sąsiadka z parkowej ławki powiedziała, że od 13 lat choruje na SM (stwardnienie rozsiane). Choroba przyszła niespodziewanie. Miała dobrą pracę, była w związku małżeńskim, synek za chwilę miał przystąpić do pierwszej komunii. Czuła się zmęczona wieloma obowiązkami, więc kiedy pojawiły się różne niespecyficzne objawy, to składała to na karb przepracowania i zwlekała z wizytą u lekarza. Kiedy pojawiły się kłopoty ze wzrokiem i upadki znalazła się w szpitalu i tam po badaniach dość szybko usłyszała diagnozę. Stwardnienie rozsiane. To ją załamało, była przekonana, że za chwilę umrze, że to koniec jej życia. Mąż poinformował ją, że nie tak wyobrażał sobie wspólne życie, że jest jeszcze młody, że może i będzie wspierał ją i syna finansowo, ale muszą się rozstać. Wiadomość o chorobie, problemy rodzinne spowodowały głęboką depresję.
Anna wraz z synkiem wprowadziła się do rodziców. Lekarze przekonali ją do terapii, udziału w grupie wsparcia. Patrząc mi głęboko w oczy powiedziała: w tym wszystkim, co się wydarzyło, miałam dużo szczęścia. Wie pani, na mojej drodze los postawił cudownych ludzi, którzy pomogli mi nie tylko się podnieść, ale pokazali sens mojego życia. Oczywiście nie było i nie jest to proste. Mam chwile zwątpienia, lęku, obaw. Jednak to właśnie dzięki chorobie poznałam, kim tak naprawdę jestem, na ile mnie stać i że życie może być piękne. Dzięki temu, co mnie spotkało poznałam drugiego męża – miłość mojego życia. Urodziłam córkę. To jej imię -Wiktoria – nie jest przypadkowe. Zmieniłam miejsce zamieszkania, pracuję na pól etatu.
Powiedziała, że do końca życia musi przyjmować leki, być pod opieką lekarzy, że co jakiś czas czuje się gorzej i wtedy ma trudności z poruszaniem i wspiera się kulami.
Spytałam co sprawiło, że wyszła na prostą, że mimo choroby, która będzie jej towarzyszyć do końca życia i niepewności, obok mnie siedzi kobieta, na którą patrzę z zaciekawieniem i podziwem. Odpowiedziała, że jak w końcu zdecydowała się na terapię, to usłyszała w grupie osób z podobnymi problemami zdrowotnymi i życiowymi takie zdanie: teraz to może być już tylko lepiej, które ją bardzo zirytowało. Dostała wtedy od jednej z uczestniczek grupy kartkę, na której była sentencja z książki Olgi Tokarczuk – „Skoro możesz pomyśleć, że może być lepiej to znaczy, że już jest lepiej”. Skomentowała, że przecież chciała, aby było lepiej, pragnęła tego z całego serca i całej duszy, jednak bała się ujawnić głośno swoje pragnienie, bo przecież było tak bardzo źle. Od tego momentu dała sobie prawo do bycia w tym co jest, nie negując tego, nie przeklinając losu, Boga, ludzi. Wierząc całą sobą, że te zdarzenia są po coś, są drogą do pozytywnej zmiany.
Zrewanżowałam się Annie jedną z sentencji, która od lat jest bliska mojemu sercu: „Niewolnik w ciele nie musi być niewolnikiem Ducha”. Nie wiem, od kogo je usłyszałam, ale później przeczytałam te słowa w książce, której autorem był Ryszard Klein. Te słowa realizowała w swoim życiu moja babcia, przez wiele lat przykuta do łóżka, a potem moja kochana mama, kiedy ciało odmawiało posłuszeństwa. I mnie też nie było to obce w różnych momentach mojego życia.
W swojej pracy spotkałam wiele osób, które były poważnie chore, ich ciała mało wydolne, możliwości ograniczone, ale Duch wielki, dający moc, otwierający na nowe, nieznane, korzystający z nadarzających się możliwości. Właśnie od tych osób przez całe moje życie uczyłam się i uczę , że życie może być i jest piękne, mimo różnych niedogodności, trudności, ograniczeń, chorób, śmierci. Nie mamy tak do końca wpływu na to, co się nam wydarza, ale mamy wpływ na to, jak o tym myślimy i jak na to reagujemy.
Nasze życie jest pełne niespodzianek, niezliczonych wyzwań, przemijających momentów, rzeczy pięknych, dobrych i wspierających ale i tych trudnych, odzierających ze złudzeń, niosących zwątpienie. Dobrze jest wtedy rozejrzeć się wokoło, przyjąć to, co jest, takim jakie jest i powtarzać za Jimmym Deanem: Nie mogę zmienić kierunku wiatru, ale mogę dostosować swoje żagle, aby zawsze dotrzeć do celu.
Kiedy skończyłam ten wpis, to naszła mnie taka refleksja – tu maj, wszystko się budzi, a ty piszesz tak nostalgicznie. I jak zawsze bywa w moim życiu, nie ma przypadków. Tego samego dnia wieczorem na WhatsApp dostałam wiadomość od kogoś, kogo nie miałam w swoim spisie znajomych, nie było podpisu, ani zdjęcia. Odpisałam, prosząc o ujawnienie. Odpisała moja była klientka Małgosia, że była po wylewie, a praca, którą wykonałyśmy postawiła ją na nogi.
Zawsze po wielkim deszczu wychodzi słońce i pojawia się tęcza, czego Wam i sobie życzę.
Barbara Nasarzewska – terapeutka
b.nasarzewska@osnova.org.pl